Sobotę mieliśmy pełną wrażeń, bo zwiedziliśmy kilka miejsc.
Główną atrakcją był rejs na wyspę Spinalonga – kolonię trędowatych
Poprzedniego dnia znalazłam w internetach ofertę rezerwacji rejsu w języku polskim. Nawet polski przelew pozwolili mi zrobić, co było niesamowitą dla mnie wieścią, jako że dzięki owej transakcji kilkadziesiąt żywych „ojro” zostało w wakacyjnym budżecie.
Wybraliśmy rejs z Agios Nikolaos, aby jak najdłużej rozkoszować się morską wycieczką
i skorzystać z kąpieli w przepięknej Zatoce Mirabello.
Agios mnie zachwyciło, a zwłaszcza przystań nad jeziorem Voulismeni. Klimatyczny zakątek pełen tawern i restauracji otoczony z jednej strony malowniczymi stromymi skałami,
z drugiej – połączony kanałem ze słonym morzem. Zadaniem obowiązkowym było pstrykanie fotek, więc nie zważając na porozkładane na trasie dzikie kaczory, wypoczywające w cieniu, oddałam się bez reszty wdzięczeniu się do obiektywu. Dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że wszędzie, dosłownie wszędzie leżą kacze kupy. Z niesamowitą łatwością kleiły się też do moich sandałków. Oczywiście nie dałam po sobie tego poznać i zdjęcia wyglądają, jakby to rzec… CZYSTO.
Na szczęście zanim weszłam na pokład, odchody, jak nazwa wskazuje – odeszły od podeszwy.
Rejs marzeń bombardował widokami – z prawej morze, z lewej morze, z przodu morze, z tyłu…. Morze?
No woda generalnie wokół była ciągle i wiatr niemiłosierny dął.
Kiedy rzucono hasło, że za kilka minut nastąpi przerwa, podczas której będzie można zażyć słonej kąpieli, ucieszyłam się jak dziecko, jednocześnie wypatrując miejsca, w którym statek mógłby zacumować. Byliśmy daleko od brzegu. Bardzo daleko. I nagle nasz wycieczkowiec zatrzymał się. Na samym środku zatoki. Sympatyczny męski głos popłynął z głośników: Zapraszamy na piętnastominutową kąpiel. Za chwilę zostanie opuszczona specjalna platforma, z której będzie można zejść do wody.
Coooo??? Jak????
A gdzie brzeg? Piasek? Grunt?
Nie ma to jak matka załatwi wycieczkę. A ja siebie już widziałam na tej piaszczystej plaży, na fotkach przecudnych z zatoką w tle.
Nie wahałam się jednak długo i postanowiłam stawić czoła przygodzie. Zanim na trzęsących się nogach zeszłam do wody, minęło 10 minut. Dlaczego? Musiałam czekać na tych, którzy po krótkiej kąpieli wchodzili na platformę. Byłam chyba jedyną osobą, która chciała z niej zejść. Inni po prostu wskakiwali.
Jak szybko zlazłam, tak szybko wlazłam. Śmierć w oczach.
Nie jestem żadna puszczalska, więc puścić się brzegów platformy nie byłam w stanie.
W dodatku jakaś niewidzialna siła wciągała mi nogi pod statek. To zdecydowanie za dużo jak na moje nerwy. Wolałam smażyć się na górnym pokładzie.
Na Spinalondze wymiękłam po raz kolejny. Kosmiczny żar dokonał spustoszenia w umyśle – bliska omdlenia doznałam ataku paniki i jeszcze chwila, a wzywanoby helikopter. Jedyną nadzieją było ochłodzenie
w przyjemnej wodzie, ale opowieść syna o jeżowcach skutecznie mnie ostudziła. Poszukiwałam u brzegu ogromnych, czarnych piłek wielkości leśnego jeża, a nosicielami zła okazały się małe, ledwo widoczne kulki.
Tylko smutna historia wyspy dała jako takie wyciszenie.
Na szczęście w drodze powrotnej nie było kąpieli.
Po zejściu na ląd strzeliłam jeszcze kilka fotek pod pomnikiem przedstawiającym Zeusa pod postacią byka uprowadzającego Europę
i dokonałam spektakularnego przetłumaczenia z języka angielskiego napisu, znajdującego się na pomniku. Duma mnie rozepchała na wszystkie strony. Wszak to kilkanaście wyrazów aż było.
Z Agios Nikolaos ruszyliśmy do Eloundy, miejscowości z najdroższymi hotelami na Krecie. Dlatego też poszliśmy nie do hotelu
a na publiczną plażę.
Elounda
Następna na trasie była malownicza Plaka. Tam, w tawernie z widokiem na Spinalongę, dokonaliśmy pożarcia greckiego żarcia, by z pełnymi brzusiami powrócić do Stalidy.
Plaka
A w Stalidzie? Tradycyjnie już wieczorkiem drinki. Tym razem nawiedziliśmy restauracyjkę „Ocean”. Kelner po zapytaniu
o narodowość i po krótkiej rozmowie z mężem wyjawił, że wybiera się do Polski, a konkretniej do Gdańska, gdyż serduszko jego ku pięknej gdańszczance się wyrywa.
Za to kocham Grecję.
Tyle wycieczek po kraju i rzadko zdarzały nam się takie rozmowy. Tutaj każdy dzień owocował ciekawymi spotkaniami. Nawet jeśli był to element promocji, bardzo mi się podobało.
Kolejny dzień za nami. Czas na sen.
Zbliżamy się do końca wyprawy…