Toruń

Zapraszam na dalszy ciąg relacji z wycieczki do Torunia (pierwszy wpis tutaj). Dziś naprawdę będzie o tym mieście. I to będzie długi wpis. Nie potrafiłam ominąć żadnego miejsca i nie mogłam wybrać najlepszych zdjęć. Mając na myśli najlepsze, chodzi mi oczywiście o takie, które przedstawią to, o czym piszę. Jakość bowiem jest bardzo amatorska, ale fotografować lubię i nie przestanę.

To miał być elegancki, profesjonalny wpis. Naszukałam się mapek Starego Miasta, naczytałam o trasach turystycznych. I w pewnym momencie miałam dość. Zatrzymałam się na chwilę i próbowałam sobie przypomnieć, po co piszę o swoich wycieczkach, o całym tym moim „bywaniu”. Przecież chcę się dzielić swoim spojrzeniem na świat. Nie chcę być przewodnikiem. Dlatego macie to, co widzę i co czuję, gdy podróżuję. Bez mapek, profesjonalnych opisów. To nie jest blog podróżniczy. Ja się snuję po świecie z wierszem pod pachą, z innym spojrzeniem, z metaforą pod rękę. A czasami z humorem. Zaczynamy…

Po wizycie w gołanieckim zamku nigdzie się już nie zatrzymywaliśmy. Gnaliśmy na Toruń, podziwiając drogi, łąki, lasy i „leśnorozkoszne” panie. Podziwiam je, naprawdę. Dwanaście stopni, słońce bawi się w berka, a one w mini. Jedna nawet spódniczki zapomniała. Nie wiem, może coś ją po tym lesie goniło i zdarło odzienie. Nie dość, że bez kiecki, to majtek na pośladach zabrakło – jakieś szelki łączyły górę z pończochami. I twarz pewnie brzydką miała, bo odwrócona jakaś taka stała. Tylko plecy i pośladki widoczne były. Za to druga cudnym kolorem włosów mnie zachwyciła. Taka ognista, wymarzona moja czerwień. Nawet chciałam podjechać i zapytać o odcień, ale mąż niechętny był. No i w sumie dobrze…

W końcu dotarliśmy, a ja przestałam gadać o tych leśnych nimfach, o których wciąż nie mogłam przestać myśleć? Czyżby zazdrość? Oczywiście o te włosy mi chodzi, nie o to, że one tak w tym lesie same (a potem już nie same)…

Zaparkowaliśmy nieopodal Collegium Maximum, czyli na pierwszym wolnym parkingu niedaleko rynku.

Kiedy tylko wyszliśmy z auta, słońce zawinęło się w chmury na dobre. Nie było przyjemnie, a pojedyncze kropelki deszczu wprawiły w drżenie moje usteczka. Już mi się oczy pociły. Powiem wprost – byłam zła. I dzięki tej złości zorientowałam się, że jestem głodna. Kupiliśmy kanapki i kawkę.  Trzeba było siedzieć w parku, na zimnej ławce. Takie czasy. Zastanawiałam się, co zrobić z maseczką, ale ostatecznie zdjęłam. Przecież nie mogłam jej zjeść, bo jeszcze by mnie zamknęli. Przez chwilę szliśmy wzdłuż Wisły. Taakie piękne zdjęcia słoneczne chciałam zrobić, ale szarość opanowała otoczenie. Znowu byłam zła.

Jedynym pocieszeniem był aparat i fotkowanie wszystkiego, co ciekawe (w moim odczuciu). Mam tak, że lubię oglądać kamienice. Nie mam pojęcia o architekturze, nie znam fachowych nazw poszczególnych elementów budownictwa. Ale właśnie dlatego sprawia mi ogromną przyjemność oglądanie tych cudów własnymi oczami. Bez porównywania, bez osadzania w czasach, stylach, nazwiskach. Jak ładne, to po prostu patrzę i myślę, jakby to było mieć taką kamienicę na własność. Wchodzić do ciemnej klatki, skradać się po skrzypiących schodach od okienka do okienka.

Kamienice miejskie mają swój urok. Jednymi z piękniejszych są Dom Mikołaja Kopernika i Dwór Artusa. Niestety ze względu na pandemię nie mogliśmy zwiedzać wnętrz, a pamięci odświeżyć nie mogę, bo wszystkie zdjęcia sprzed kilku lat, kiedy byliśmy tam na rodzinnych wakacjach, zaginęły razem z laptopem…

Dobrze, że chociaż cegła była dostępna bez ograniczeń. Wszelkie bramy, mury i budowle musiały zostać uwiecznione.

Do rynku dotarliśmy od strony Krzywej Wieży, która według legendy sama się nie skrzywiła. Wybudował ją Krzyżak, który zakochał się w pięknej toruniance i żył z nią w grzechu. Kiedy prawda wyszła na jaw, dziewczę ukarano chłostą, a zakonnik musiał postawić wieżę tak krzywą, jak cała jego dusza. Do teraz budowla jest miernikiem grzechów. Wystarczy stanąć pod krzywym murem i stać jak najdłużej. Im dłużej człek postoi, tym mniej grzeszny. Żaden niegodziwiec nie utrzyma równowagi. Przyznam, że ze strachu nie stanęłam. Nie chciałam wspominać swoich przewinień, więc czym prędzej się oddaliłam.

Już z daleka zobaczyłam znajomy ośli zadek. To był znak, że zbliżamy się do tego co, Ziemię ruszył i ze Słońcem miał układ, ale tylko słoneczny.

Stary piernik Kopernik nic się nie zmienił. Cały czas stoi na postumencie i liczy gołębie.

Oczywiście zabrałam ze sobą książeczkę z legendami toruńskimi, którą kupiłam dzieciom podczas naszej pierwszej wizyty.

Zegar odliczał godziny na jednym z największych ratuszy w Europie.

Gotycka budowla z XIV wieku zachwyca nie tylko z zewnątrz. Udało się wejść na otulony cegłami dziedziniec. Wnętrza były zamknięte, ale brak ludzi i ta dawna, średniowieczna cisza sprawiły, że zupełnie inaczej spojrzałam na to miejsce.

Figurki dawnych mieszczan dodają temu miejscu uroku.

Obejrzałam cały ratusz z zewnątrz i nie mogłam się zorientować, która z mniejszych wież oznacza wiosnę. Bo musicie wiedzieć, że ratusz wybudowano zgodnie z kalendarzem. Tak głosi legenda. Główna wieża to rok, cztery mniejsze to pory roku. Dwanaście większych sal oznaczało liczbę miesięcy, a siedem małych – dni tygodnia. Tylko okna sprawiły kłopot, bo wstawiono ich trzysta sześćdziesiąt pięć. Dlatego w roku przestępnym wstawiano dodatkowe okno, a po roku je likwidowano. Ciekawam, czy za każdym razem to było to samo okno…

Pod fontanną bez zmian. Flisak wciąż gra, żeby przepędzić legendarne żaby, które dawno temu opanowały miasto. Burmistrz postanowił wtedy oddać rękę córki i sporą sakiewkę spryciarzowi, który pozbędzie się kumkających skoczków. Młody flisak zagrał na skrzypeczkach tak pięknie, że zauroczone tą muzyką płazy (najpierw wpisałam gady, ale sprawdziłam w Google) tłumnie się wokół niego zebrały, a on wyprowadził je na bagna. Chłopak ożenił się z dziewczyną, wesele trwało siedem dni i siedem nocy. A potem urodziło im się siedmioro dzieci – oczywiście nie w ciągu tych siedmiu nocy. Jakiś czas minął. Żabki siedzące na fontannie przynoszą szczęście – wystarczy dotknąć grzbietu i pomyśleć życzenie.

Pożegnałam żabcie i poszłam do sympatycznego psiaka. Filuś nadal trzyma w pysku melonik swojego pana, profesora Filutka i pilnuje jego parasola. To bohaterowie popularnego niegdyś komiksu drukowanego w „Przekroju”. Pociągnęłam Filusia za uch, żeby przyniósł mi szczęście. Ogonka nie ruszałam, bo szczęścia w miłości nie potrzebuję. Moja miłość przecież stała nieopodal.

Zmierzając w stronę Rynku Nowomiejskiego, wstąpiłam do Biedronki przy ul. Szerokiej, ale nie zrobiłam zakupów. Można tam podziwiać dawne freski, które zachowano

Spacer ulicą Podmurną zakończył się pożarciem gorącego chaczapuri ze szpinakiem. Pierwszy raz próbowałam tego przysmaku i smakował zacnie.

Ogrzana od środka i najedzona mogłam ruszyć na zamek jak prawdziwa księżniczka. Niestety brama była zamknięta. Nie można było oglądać nawet tego, co znajdowało się na zewnątrz. Podziwiałam stare mury, a zdjęcia za bramą powstały po wciśnięciu aparatu przez kraty.

Pierniki na każdym kroku…

Spacer uliczkami…

W kierunku Rynku Nowomiejskiego…

Uwielbiam dostojność budowli sakralnych.

Kościół Świętych Apostołów Jakuba i Filipa

I inne cuda 🙂

A tutaj przebywał sam Chopin. Jest nawet grająca ławeczka (podobno… bo nie mogłam jej uruchomić).

I oczywiście… NIEBIESKI 🙂

6 komentarzy

  • Dlaczego Ty taka zła tam byłaś? Ładne miejsce. Piękne kamienice i rzeźby i ten ostatni niebieski dom.
    Mam nadzieję, że potem już złość Ci przeszła.

    • Aniu, ja często się złoszczę z byle powodu. Raz było ciepło, raz zimno. Kurtka za mała i wyglądałam jak balonik 😉 Chciałam zobaczyć wszystko od razu i nie wiedziałam, w którą stronę pójść. Potem było lepiej 🙂
      Dziękuję za komentarz. Toruń jest piękny, a ten niebieski dom poprawił mi humor od razu 😉

  • Piękny Toruń, byłam tam wieki temu. Też kocham konstrukcję budynków, one patrzą na mnie. Też nie przegapię żadnych drzwi, portyku nad wejściem, ozdobnej klamki, dziedzińca otaczającego człowieka skrzydłami. Lubię bruk, stare kamienne kawałki ulic, mosty i mosteczki. A do kościołów można wchodzić czy też zamknięte? Piękna przygoda, Moniko. Każdy się czasem złości, ale fajnie rozpędzić te chmury i zobaczyć świat. Super zdjęcia:) uściski, Olga

    • Dziękuję Ci za komentarz, Olgo.
      Wystarczy się napatrzeć, by poczuć historię. Nie zawsze potrzebny jest kontekst, czasami wystarczy wyobraźnia 😉 Kościoły były otwarte, ale nie trafialiśmy akurat na msze, więc nie wkraczałam tam z aparatem. Czas też mieliśmy ograniczony.
      Buziole wysyłam 🙂

    • Dziękuję, Kasiu, za Twoją obecność tutaj 🙂 Moc przytulasów!!!

Możliwość komentowania została wyłączona.