Wrzosowe Wydmy

Ostatnia niedziela sierpnia łaskocze mnie chłodem w stopę. Otwieram jedno oko i jeszcze na wpół zamglona źrenica dostrzega uchylone drzwi balkonowe. Doceniam jednak ten gest ze strony poranka, bo wybudza mnie na dobre. Zimna skóra chce się skryć pod kołdrą, ale jasność, która wdarła się do pokoju, tańczy już na pościeli, głaszcze meble i ściany. Czas wyprostować zastygnięte kości, wyjść naprzeciw słońcu, które za wszelką cenę próbuje przebić się przez chmury. Przeciągam się delikatnie, by nie zbudzić męża. Ostrożnie zsuwam z siebie pościel i z gracją siadam na łóżku. Czuję na stopach zimny powiew, więc sięgam po ciepłe skarpety, zwisające z oparcia fotela. Teraz mogę stanąć na chłodnej podłodze.

Reszta mieszkania jest mroczna, osaczona ciężkimi roletami. Zapraszam do salonu jasność i postanawiam, że to będzie piękny dzień. Myślę o słońcu i ciepłym morskim piasku. Jak dobrze byłoby zanurzyć stopy w tej sypkiej, niepoliczalnej materii. Wrzosowe Wydmy wydają się najlepszym pomysłem. Piasek i wrzosy – lato i jesień. Super! Jadę, bo niedaleko. Mąż się lituje, widząc moją minę, oznaczającą: Sama dam sobie radę!  Jedziemy razem…

Wydmy znajdują się na terenie Puszczy Noteckiej. My dojechaliśmy od strony Gogolic. Sama droga do celu, prowadząca pod koniec przez las, budziła zachwyt – wokół pagórki porośnięte wysokimi drzewami, gdzieniegdzie wrzosowe place.

Na miejscu okazało się, że nie będziemy sami. Kilka aut, ludzie robiący zdjęcia. Cóż, naturą trzeba się dzielić. Widok rekompensował brak intymności.

Postanowiłam iść najpierw w przeciwną stronę, do lasu. Szeroka, piaszczysta ścieżka poryta była śladami opon; zapewne przez kłady lub krossy. Gdy tylko stanęłam na granicy wejścia do tej drzewiastej przestrzeni, poczułam niesamowicie świeży, czysty zapach grzybów, który po brzegi wypełniał płuca. Oddech życia, pomyślałam.

Kiedy ludzi było mniej, przeszliśmy na drugą stronę, by przemierzyć złoty pas pomiędzy kwitnącymi wrzosami. Złote ziarenka połyskiwały w słońcu, zapraszając do dotknięcia bosą stopą. Szłam plażą, a wokół kołysało się fioletowe morze.  

Widok z góry zachwycał jeszcze bardziej. Nieskazitelna cisza otulała cienką woalką spokoju. Tak bałam się ją zerwać. Oddać się piaszczystej przestrzeni i czekać na opowieści z wrzosowisk – to było jedyne marzenie.

W dół schodziliśmy pomiędzy drzewami. Letnie sandały grzęzły w miękkim, soczyście zielonym mchu, drobne gałązki pstrykały jak ogniste iskierki, a strzeliste pnie szeptały czule, rozbudzając wyobraźnię.

Na drodze otoczył nas wianuszek owadów. Drobne muszki wyglądały na tle nieba jak czarne kropki malowane główką szpilki. Im bardziej człowiek zatapiał się we wrzosach, tym głośniej słychać było brzęczenie wszelkich drobnych istot z zapałem latających pomiędzy fioletowymi kępkami.

Słońce już dawno zaszło, a niebo przybrudziło się szarością. Poczuliśmy pierwsze krople deszczu, ale dopóki nie grzmiało, żal było uciekać z tego raju.

Jeszcze jedno wejście w las, pod piaszczystą górkę, by zaliczyć niedzielny trening. Wyprostowane drzewa budziły respekt.

Deszcz zacinał coraz mocniej, a spocone ramiona zaczęły marznąć. Postanowiliśmy wracać inną drogą, by jeszcze lepiej poznać okolice. I to był doskonały plan, bo zaledwie kilometr dalej, pośród gęstych, młodych drzewek dojrzałam duży, ciemny kształt. Nakazałam mężowi zatrzymać się. Obserwowaliśmy w skupieniu majaczące pomiędzy pniami stworzenie. Wbrew naszym przekonaniom, zwierzę nie spłoszyło się, ale ostrożnie zaczęło zdążać w stronę drogi. Podjeżdżaliśmy metr po metrze, by nie przeszkodzić leśnemu wędrowcy. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko żadnego dzikiego zwierzęcia.

Łoś to był super gość. Nie biegł, gdy przecinał drogę, ale spokojnie szedł, bacznie nas obserwując. Przez chwilę patrzyłam mu w ślepia i byłam niemal pewna, że ruszy wprost na nas…

Nie czując jednak zagrożenia, spokojnie wszedł w las, by po chwili zniknąć w gęstwinie drobnych drzewek i krzewów. Czułam się niemal jak egzotyczna podróżniczka.

Podświadomie liczyłam na kolejne atrakcje, ale rozpadało się na dobre. Zdążyliśmy tylko na minutkę zatrzymać się przy jeziorze Kłuchowiec (Głuchowiec). Narastający chłód sprawił, że nawet nie protestowałam.

Wracaliśmy od strony Chojna i żałowałam, że pogoda nie pozwoliła nam nacieszyć się kolejnymi widokami. Odpoczynek nad jeziorem musi poczekać. A wrzosy? Może we wrześniu będą piękniejsze…

6 komentarzy

    • Aniu, czasami kombinuję, gdzie tu się daleko wybrać, a cudne miejsca są tak blisko 🙂

    • Karolino, jak do mnie przyjedziesz, to pojedziemy tam i wytarzamy się w piasku 🙂

  • Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, czytając Twój post i oglądając piękne zdjęcia! Poproszę więcej takich wpisów! Zdjęcia cudowne, tekst wspaniały, poetycki, nasycony emocjami. A miejsce – przecudne! Bardzo bym chciała je kiedyś ujrzeć na żywo 🙂

    • Kasiu, dziękuję Ci za te słowa 🙂 Tym razem zabrałam się za pisanie od razu, bo zawsze Ci obiecywałam, a po kilku dniach stwierdzałam, że po co pisać i w dodatku, jak, żeby to ładne było 😉 Zapraszam w moje okolice, bo okazuje się, że mamy tu perełki, o których nie wiedziałam. A Szczecin też mi pokażesz 😉

Możliwość komentowania została wyłączona.